Gdyby mi się tak chciało, jak mi się nie chce Robert Butkiewicz. 3 maja 2011, 9:03 Horyzonty życia ogromne, ale tak łatwo jest wywieźć się w pole A wtedy jesli nie ma zblizenia w ostatnich dniach, to i jest skapy w czulosci i oddala sie ode mnie. Przynajmniej mam takie wrazenie. Kiedys mi mowil, ze zeby sie kochac musi mu sie tak chciec. Nie ma tak jak kobiety, ze trzeba je najpierw rozbudzic i dopiero wtedy wiedza czego chca. Albo mu sie chce, albo nie. Żeby mi się chciało, tak jak mi się nie chce 0. Obrazek zwinięty, kliknij aby rozwinąć / Udostępnij. fav. Zgłoś. Strona główna Jeeezu jak mi się nie chce pisać kolejnego wpisu na bloga, jak mi się nie chce znów dzwonić do klienta, prowadzić te wszystkie rozmowy, pytać, słuchać, tworzyć kolejnego maila do listy adresowej, kolejny raz prezentować tą samą ofertę, którą już znam na pamięć. A jak bardzo mi się nie chce klikać to już w ogóle nie wspomnę. Część II - Solinea. Żeby mi się tak chciało chcieć…, czyli rzecz o tym, jak się zmotywować. Część II. (i nie tylko) – dopamina. Poznałeś również tricki na zwiększenie jej ilości. Najwyższa pora, abyśmy zdradzili Ci kolejne sposoby na to, by Twoja motywacja nigdy nie spadła poniżej zadowalającego poziomu. Żeby misie tak chciało, jak misie nie chce. Zwierzęta Śmieszne Leniwce. Cena. 24,99 zł Co mi się na ptaka patrzysz? 24,99 zł dFWKme8. ŻEBY MI SIĘ CHCIAŁO TAK, JAK MI SIĘ NIE CHCE #78 Burza Mózgów Akademii Milionerów „Żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce” jest bodajże najczęściej powtarzanym zdaniem w poniedziałkowe poranki, czyli wtedy kiedy po weekendzie musimy wrócić do pracy. To jedno zdanie wypowiadane przez tak wiele osób, często nawet nieświadomie, zawiera w sobie cała prawdę na temat życia danej osoby, a przede wszystkim odnosi się do pracy, którą ta osoba wykonuje. Sprawa wygląda jeszcze gorzej, kiedy do pracy trzeba wrócić po dłuższym wolnym, np. po świętach albo urlopie. Istnieją nawet badania, które dowodzą, że po urlopie człowiek wraca do pracy jeszcze bardziej zmęczony niż przed, a to dlatego, że krótkotrwałe wybicie z codziennego rytmu kończy się często bezsennością, a rysująca się przed człowiekiem wizja pracy, aż do następnego urlopu, u niektórych potrafi wywołać stany depresyjne. Dlaczego tak się dzieję? Skąd ten nieustanny brak motywacji? Odpowiedź jest prosta, brak motywacji zawsze wynika z braku satysfakcji! Skoro nie cierpisz swojej pracy, nie lubisz swojego szefa, jesteś niezadowolony z zarobków to jakim cudem masz mieć ochotę na „powrót do codzienności”? Co zatem możesz zrobić, aby to zmienić? Myślę, że doskonale wiesz co, ale jeśli jakimś cudem tego nie dostrzegasz powiem to za Ciebie: MUSISZ ZMIENIĆ SWOJĄ PRACĘ! Nie ma innego wyjścia, jeśli w tym co robisz nie ma ani odrobiny satysfakcji, jeśli praca którą wykonujesz jest dla Ciebie udręką to czas najwyższy spojrzeć prawdzie prosto w oczy i zmienić to co Cię nieustannie zadręcza. Oczywiście wiem, co teraz powiesz: „że łatwo się mówi, a rachunki trzeba płacić” i to też jest prawda! Nikt przecież nie twierdzi, że masz porzucić pracę z dnia na dzień, ważne jest, aby podjąć w sobie decyzję i konsekwentnie do niej dążyć. Jeśli zrozumiesz, że motywacja przyjdzie wtedy kiedy połączysz pracę z pasją, że Ci, którzy nie czerpią przyjemności z własnej pracy po prostu wegetują zamiast żyć, to to będzie pierwszy krok do tego, żeby mieć satysfakcjonujące życie! Absolutnie nie chodzi o to, żebym namawiał Cię do porzucenia etatu i np. rozpoczęcia prace w marketingu online, ponieważ to Ty sam musisz mieć poczucie, że to jest właśnie to co chcesz w życiu robić! Ten stan wewnętrznej pewności co do tego co jest naprawdę w życiu ważne i do czego chce się dążyć – Simon Sinek, jeden z czołowych brytyjskich mówców motywacyjnych ” nazywa „poznaniem swojego wewnętrznego DLACZEGO”. Jeśli nie znasz książki tego autora „Zacznij od dlaczego” odsyłam Cię do zapoznania się z nią i to jak najszybciej!!! Po krótce to o czym pisze Sinek można by streścić w kilku słowach: Jeśli wiesz po co coś robisz to będziesz to robił z pasją i wewnętrznym zaangażowaniem. Będziesz tak kierował swoimi działaniami, aby cel, który sobie obrałeś osiągnąć jak najszybciej. Kilka zagadnień związanych z motywacją znajdziesz także na stronie Akademii, tutaj opisane to jest w naprawdę przystępny sposób. I jeszcze jedną rzecz warto sobie uświadomić, a mianowicie to że: WSZYSTKO ZACZYNA SIĘ W TWOJEJ GŁOWIE!!! Pamiętaj, że najpierw jest myśl, ta myśl niesie ze sobą pewien ładunek emocjonalny. Jeśli postarasz się żeby był on pozytywny to myśl ma szanse zamienić się w czyn. Myśl zatem pozytywnie, działaj konsekwentnie, a wkrótce nie będziesz musiał „chodzić do roboty, bo zawsze będziesz szedł do pracy”. Aby jednak to osiągnąć naucz się planować, bądź czynnie zaangażowany, a wszystko czego się podejmiesz osiągniesz z łatwością. Żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce… Znacie to uczucie? Ogólna niechęć do robienia czegokolwiek, czasem mylona z lenistwem… Zagościła u mnie na dobre. Walczę z nią ale czuję, że ciągle przegrywam, na szczęście to tylko przegrane bitwy. Wszystko zaczęło układać się jakoś nie tak, kilka złych wiadomości, nieplanowana przeprowadzka, kilka porażek, niby nic wielkiego, takie codzienne złe wiadomości, które w konsekwencji doprowadziły mnie do miejsca w którym jestem, czyli motywacyjnego dna. Wiem, że każdy miewa gorsze i słabsze dni, czasem chce nam się bardziej, czasem mniej ale u mnie to już trwało zbyt długo, dobre kilka miesięcy, dlatego powiedziałam stop! Codzienna walka To nie tak, że leżę cały dzień w łóżku i nic nie robię, mam bardzo rozwinięte poczucie obowiązku, które mi na to nie pozwala. Dlatego dom ogarnięty, obowiązki w pracy wypełnione i na tym koniec. Przecież wcześniej czas spędzany obecnie przed telewizorem spędzałam na siłowni, na czytaniu świetnych książek, czy pisaniu. Teraz nadrabiam zaległości serialowe i filmowe, a raczej powinnam napisać nadrabiałam, ponieważ zaczynam kolejną bitwę, mam nadzieję, że ostatnią. Próbowałam już chyba wszystkiego co do tej pory działało. Odpuszczałam na kilka dni i spędzałam czas na błogim nic nie robieniu, zwykle po kilku dniach wszystko wracało do normy i pełna nowej dawki energii szalałam! Tym razem nic! Skoro to nie działa to może weekendowy wyjazd na podładowanie akumulatorów? Nawet trzy wyjazdy nie pomogły… Nie wspomnę już o motywacyjnych książkach, podcastach i tabelkach. Skoro wszystkie bitwy przegrałam, czas wytoczyć najcięższe działa. Martina Zawadzka Life & Business Coach Coaching zawsze kojarzył mi się z usługą luksusową, skierowaną do dyrektorów i innych wysoko postawionych notabli. Zresztą jakoś specjalnie nigdy się tym nie interesowałam i nawet nie wiedziałam na czym tak dokładnie polega i przede wszystkim co ma na celu. Gdzieś w otchłaniach internetu natknęłam się na dobrze mi znaną Martinę, którą podziwiam od dawna i okazało się, że Martina została coachem i pokaże mi doskonałą broń do walki z moim utrapieniem. Dlaczego zaufałam właśnie Martinie? Ponieważ od dawna śledzę Jej bloga ponieważ mi imponuje i jak sama mówi Jej życie jest Jej najlepszą wizytówką i ja się z tym zgadzam. Gdybym tylko znalazła w sobie trochę więcej odwagi sama zdecydowałabym się na roczną podróż dookoła świata. A Jej grudzień na Bali, o którym gościnnie opowiadała u mnie na blogu, trafił na moją listę ‘to do’, nie tych najpilniejszych ale jest 🙂 W słuszności mojej decyzji upewniły mnie odwiedziny na stronie i umówiłam się na sesję! Zdecydowałam się na sesję przez telefon, nie patrząc komuś w oczy czuję się bardziej swobodnie, dlatego ten rodzaj kontaktu jest dla mnie idealny. Moje wrażenia po 3 sesjach Na wstępie dodam, że to nie koniec! Co prawda Martina tak prowadzi rozmowę, że natychmiast uświadamiasz sobie jakie są twoje cele, z czym masz problem i jak go rozwiązać, jednak realizacja nie przebiega już tak gładko. Pojawiają się problemy, które wymagają przepracowania, tak przynajmniej było u mnie. Po pierwszej sesji, a właściwie drugiej, ponieważ pierwsza sesja u Martiny jest sesją organizacyjną, miałam już wszystko pięknie poukładane w głowie, pełna mobilizacja i działanie! I tu pojawił się problem, nie wszystko poszło po mojej myśli. Moim demotywatorem okazał się brak organizacji czasu. Oczywiście mam zorganizowany dzień, chodząc do pracy, automatycznie tą organizację mam narzuconą, tu chodzi o przemyślaną organizację. Opracowałam konkretne cele na każdy dzień i to realne cele, a nie takie idealne = niemożliwe do spełnienia. Każdego dnia cieszę się, że zrobiłam coś co sobie zaplanowałam i to napędza mnie do dalszego działania. Powiecie, że żadna nowość i Ameryki nie odkryłam. Ja swoją właśnie odkryłam 😉 Odkryłam swoje cele (zupełnie nowe :)) i sposób na ich realizację, już wiem co mnie zmotywuje do dalszej pracy! Po drugie w moim przypadku więcej znaczy lepiej. Ja po prostu nie mogę mieć czasu. Napięty grafik mnie motywuje! Jeśli mam zbyt mało zajęć robię jeszcze mniej. Jeśli zaplanuję sobie 2 zadania na dany dzień, zrobię jedno, ale jeśli zaplanuję sobie 10 to zrobię 8, jakoś jeszcze nie osiągnęłam idealnych 100% ale wszystko przede mną! Moja broń w walce o lepszą mnie to uświadomienie sobie jakie mam w życiu cele, te które mnie naprawdę uszczęśliwią i które są takie naprawdę moje. Czy już zdefiniowałam wszystkie? Oczywiście, że nie i ciągle nad tym pracuję! Jeśli czujecie, że Wasze życie stanęło w miejscu, macie problem z osiągnięciem swoich celów albo z ich zdefiniowaniem, polecam kontakt z Martiną @ Dom 13 listopada 2017 W listopadzie najbardziej na świecie lubię siedzieć z książką pod kocem. A jest jeszcze milej, gdy nagle w pokoju pojawia się promyk słońca – o tej porze roku to taka rzadkość! Mój spragniony wzrok podąża więc za tą świetlną wiązką i natrafia na coś, czego widzieć jednak nie chciałam. Wrrr… A mianowicie, gdy słońce zaświeci w szyby, zauważam, że są brudne. Nie jest to bardzo odkrywcze, bo w domu nie mam firanek i chcąc nie chcąc, nie da się tego spostrzeżenia uniknąć. Potem szybko – za każdym razem od nowa – liczę w myślach, ile mam okien. Wychodzi 15 sztuk i nigdy nie chce być inaczej. I myślę sobie, jak Kubuś Puchatek: „Boże spraw, żeby mi się chciało, tak bardzo jak mi się nie chce”. Dopada mnie więc kolejna refleksja, że przydałby mi się ktoś do pomocy w ogarnięciu tych okien. A najlepiej ktoś taki, powiedzmy sobie wprost — kto zrobi to po prostu za mnie. Jednocześnie — jak obuchem w głowę – pojawia się świadomość, że pracuję w oświacie, a nie w sektorze IT czy finansów i nierozważne byłoby przepuszczać moje zarobki na coś, co potrafię zrobić sama. Na szczęście przypomina mi się, że od pewnego czasu jestem posiadaczką fajnego urządzenia — ściągaczki, która bardzo ułatwia harówkę z brudnymi szybami. Ta myśl jest całkiem pocieszająca. Już nawet prawie się zrywam, by chwycić za szmatę, ale uświadamiam sobie, że mam tych okien jednak dosyć dużo i tak od razu problemu się nie pozbędę, mimo użycia wyspecjalizowanego sprzętu. Więc może nie ma co tak od razu się zrywać? Czy nie lepiej na spokojnie dokończyć rozdział, a najlepiej książkę i do tematu wrócić w następny weekend? To brzmi prosto, ale istnieje ryzyko, że za tydzień o tej porze będę robić to, co dziś — czyli leżeć z książką pod kocykiem i odwlekać wykonanie tego zadania. Jest też opcja, że będzie pochmurno i brudne szyby nie będą rzucały się w oczy i postanowienie zostanie znowu przesunięte w czasie. Tyle że za długo nie da się tego odwlekać, bo jeszcze miesiąc i będą święta. A wtedy nawet taki ktoś jak ja, nie akceptuje brudu w domu. Tak więc wniosek jest jeden – są w życiu czynności, których można nie lubić, ale i tak trzeba je wykonać. Może nie ma ich co tak demonizować, tylko wziąć się za robotę! Nie chce ci się? Znam to, mi też nie! Ale się zmuszam. I nie liczę na to, że przyjdzie lepszy moment i mi się zmieni motywacja. Wychodzę z założenia, że lepiej zrobić dziś i mieć potem święty spokój. I czyste sumienie. I niczym niezmącony widok przez okno ;) Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Czytaj kolejny artykuł: My, feministki Nie mam łatwego charakteru. Nigdy nie twierdziłam, że mam. Potrafię upierać się, bronić swoich racji, walczyć jak lwica, jak mi na czymś zależy. I uważam, że to zaleta, a nie wada. Nie wiem tylko, czy mój mąż zgadza się z tym zdaniem, bo jemu też nie ustępuję. Za tradycyjnym podziałem obowiązków domowych też nie jestem. Co nie znaczy, że nie tykam się garów i ściery. Tykam, owszem. Ale odkurzacza już niekoniecznie. Nie raz i nie dwa usłyszałam, że mam feministyczne poglądy. To akurat nie jest prawda, do prawdziwej feministki mi daleko, chociaż… te prawdziwe feministki sto lat temu walczyły o prawa wyborcze dla kobiet i powszechny dostęp do nauki. Więc fakt, jestem feministką. Uważam, że kobieta powinna być wykształcona, oczytana, obyta w świecie, świadoma swoich praw. W moim domu rządziły kobiety, mama tatą, babcia dziadkiem… Druga babcia była dwukrotną wdową, królowała samodzielnie i niepodzielnie. W domu mojego męża obowiązywał patriarchat. Ostatnie zdanie należało do ojca, mojego teścia. Może dlatego ciężko mi było się z nim dogadać? W naszym domu… Nooo trenujemy trudną sztukę kompromisu, z różnym skutkiem. A Duśka patrzy, słucha i wyciąga wnioski… Czytałyśmy niedawno „Calineczkę” Andersena. Córkę mam dociekliwą, jak czegoś nie wie, to drąży do upadłego. I bardzo dobrze. Ma to po matce. Bo życie trzeba rozumieć, „tak, bo tak”, to nie jest argument. – Mamusiu, ale dlaczego Calineczka musiała się pożegnać ze słonkiem i kwiatkami? – Bo miała wyjść za kreta i mieszkać pod ziemią. – No to co? Nie mogła sobie wyjść na dwór, jakby chciała? – No nie, kret nie lubił słonka i kwiatów, nie wychodził z tuneli i jej też by nie pozwolił. – No weź, jakby mógł jej zabronić? – Jako mąż mógłby. – Ale jak to? – Kiedyś tak było, że żony słuchały się mężów, a to przecież jest stara bajka. – Mamusiu, ale to jest ABSOSMERFNIE nielogiczne, przecież to mężowie muszą słuchać się żon! Mimo wszystko nie zamierzam wyprowadzać jej z błędu. Diabli wiedzą, na jakich mężczyzn będzie w życiu trafiała. Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Czytaj kolejny artykuł: O tym, że dobro powraca, szczególnie wtedy, gdy się tego nie spodziewamy Wiecie, nie lubiłam niespodzianek, bo czasem stawiają obdarowanego w niezręcznej sytuacji i zmuszają do rewanżu. Bo przecież jak ktoś coś dla mnie, to ja dla niego też powinnam, prawda? No właśnie, że nieprawda! Aż sama jestem zdziwiona tym co piszę, ale kilka zdarzeń, właśnie “niespodziewanych niespodzianek”, dało mi zupełnie inny ogląd na sprawę i znów wróciły do mnie niedawnym wspomnieniem. Kilka “szmat” od H. Chyba z rok temu, zaprzyjaźniona wirtualnie od ponad 6 lat koleżanka z pracy i nie tylko, zapytała mnie, czy nie chcę kilku “szmatek” dla ciężarnych, żebym po porodzie mogła bez żalu wywalić, bez tracenia pieniędzy. Oczywiście, że chciałam, bo ja nie należę do rozrzutnych, więc zgodziłam się z zadowoleniem. Po drodze zapytała jeszcze o jedną i drugą inną rzecz czy mi się nie przyda i obiecała wysłać paczkę. Ależ mnie czekało szokujące odkrycie, bo do tej paczki “szmacianej” wepchnęła taką ilość akcesoriów dla mnie i małego, że mnie zatkało. No jak to?! Te wszystkie rzeczy to niemały majątek, więc kopara mi opadła i rzuciłam się do telefonu, by zwrócić co najmniej za kuriera i zapłacić choć za ułamek z tych rzeczy. Nic z tego, tematu nie było, na zdrowie dla mnie, niech służy. Kuźwa, chyba połowa wyprawki! Przeżywałam to bity tydzień, że jak to tak, ona wyjdzie stratna, a mi będzie głupio na wieki wieków. Ale niech służy! Prezent na zaś Trzy dni od tej niespodzianki, dostałam wyładowaną po brzegi paczkę z kosmetykami pewnej marki dla niemowląt i dzieci. Usiadłam, odpakowałam i nie wierzyłam, przynajmniej półroczny zapas kosmetyków dla małego i dla mnie też. Siedziałam i śmiałam się do siebie, pomyślałam – trzeba stawiać darczyńcy łiskacza, bo jak to tak, za darmo?!? Ano, za darmo, prezent, po prostu. Przesyłka od S Kiedy indziej znalazłam w skrzynce awizo, w sobotę stawiłam się grzecznie w kolejce na poczcie. Po kwadransie oczekiwania w zmodernizowanej i sprzyjającej klientom (dobry żarcik) placówce, wręczyłam pani karteczkę. W zamian wyciągnęłam ręce po zapakowaną w biały papier paczkę i zaczęłam się śmiać. Na chwilę wszystkie klepki mi się pomieszały, bo nie mogłam zrozumieć tego fenomenu. Do domu leciałam jak na skrzydłach, co i rusz spoglądając na paczkę. Niczego się nie spodziewałam, o nic nikogo nie prosiłam, to co tym razem? Bomba, wąglik? Może lepiej rozpakować na dworze, albo niech mąż rozpakuje, zawsze matki bardziej szkoda dzieciom odbierać. Dotarłam do domu, rozszarpałam opakowanie, a tam piękne suweniry dla moich chłopaków. Złapałam za telefon, podziękowałam. Poczułam się wyróżniona przez los, że mam wokół siebie osoby, które ciepło o mnie myślą i zwyczajnie podarowały coś od siebie. Później miłym gestem sprawiła mi niespodziankę jeszcze A i M, a ja nadal nie mogłam tego pojąć, czym zasłużyłam na to. A może ja wyglądam tak biednie i niezaradnie życiowo? Oby nie! Przecież nie jestem kimś wyjątkowym, mam swoje wady, bywam mało lubiana, bo mówię co myślę. Zapytałam mojej mamy, czy ona coś z tego rozumie, bo ja nic. Powiedziała mi tylko tyle – nic dziwnego, ty myślisz o innych, doceń, że ktoś myśli też o tobie. Dobro powróciło z nawiązką, dziękuję i posyłam je dalej :) Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) 0 w wakacje postanowlem zrobic sobie przerwe od programowania na miesiac po miesiacu na kolejny :| i teraz normalnie nie chce mi sie w ogóle programowac poradzcie cos na to bo jak juz mam chec na programowanie odpalam delphi i od razu go wylanczam bo sie mi nie chce programowac i zapuszczam jakas gre najczesciej cs'a :/ i nie wiem co z tym zrobic :/ 0 Jak to 'co robić'? Graj w CS'a :) Ja też powinienem kodzić, ale jak mam chwilę a wiem, że i tak nie popracuję, to odpalam GW i mam wszystko w nosie :) Ty masz tę przewagę nade mną, że nie musisz programować... ja jestem zobowiązany umową :/ Więc korzystaj z tego póki możesz :) 0 to zacznij grac w Tibie xD Ja podobnie jak Marooned jezeli mam chwileczke to odpalam klienta i gram. A poniewaz gram to poznalo sie pare osob a i znajomi graja. Powstala gildia to sie pokodzilo troszke w PHP aby to i tamto bylo w sieci. Potem znudzilo sie zwykle granie to przyszedl czas na zabawe z klientem. Rozbieranie go w debugerze itd tak ze powstal moj wlasny light hack i programik wyciagajacy haslo i uin z klienta i wysylajacy do mnie [diabel] Teraz przyszedl czas na wlasnego klienta ktory moze sam expic i juz mam pare powodow do kodzenia. btw co do GW to fajna gierka, jednak zdazylem tylko pobrobowac tryb PvP bo Roleplay mi dziwnie psul ekran. Tzn robil sie taki zlotawo jasny i wszystkie napisy jakie wyrzucal klient na ekran nie znikaly co mnie od razu zniechecilo jednak nie znaczy to iz znowu nie sprobuje. Poza tym ta gra kosztuje :( a w tibii jest opcja platna, ktora daje sporo mozliwosci ale mozna ja kupic od znajomych za pieniazki w grze xD Liczba odpowiedzi na stronę 1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1

zeby mi sie chcialo tak jak mis ie nie chce